karolszalony, e-booki audio booki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Niniejsza książka została udostępniona do nieodpłatnej publikacji na stronie www.expressivo.info
ALEKSANDER DUMAS
(OJCIEC)
Karol szalony
POWIEŚĆ HISTORYCZNA
W DWÓCH TOMACH
TOM PIERWSZY
Do godności historyka, tego „króla przeszłości”, przywiązane są przeróżne przywileje. Najwspa-
nialszym z nich jest ten, że przebiegając swoje państwo, potrzebuje dotknąć tylko piórem ruin i trupów,
aby odbudować pałace i wskrzesić ludzi. Na głos jego, jak na głos Boga, rozproszone kości odnajdują się
między sobą, żywe ciało je pokrywa, świetne stroje je ubierają i na tej olbrzymiej dolinie Jozafata, na
którą trzy tysiące wieków prowadziło swoje dzieci, wybierać on może, według swego kaprysu, wołać po
imieniu tych, którym życie przywrócić pragnie, a wezwani natychmiast podniosą głowami swymi gro-
bowe kamienie, rozwiną całuny i odpowiedzą, jak Łazarz Chrystusowi: „Oto jestem, panie, czego chcesz
ode mnie?...”
Prawda, że trzeba odwagi do zejścia w te głębie historii – potrzeba woli silnej, głosu potężnego do
badania mar przeszłości, ręki pewnej i niedrżącej do spisywania wyrazów przez nie podyktowanych.
Zmarli kryją czasem straszne tajemnice, które grabarz wraz z nimi w grobie zamyka. Włosy Dantego
zbielały od opowiadania Ugolina, a oczy zachowały spojrzenie tak smutne i lica bladość tak śmiertelną,
że gdy Wergiliusz znów go na powierzchnię ziemi wyprowadził – kobiety Florencji, odgadując skąd
powrócił ten dziwny podróżny, pokazywały go synom swoim, mówiąc: „Widzicie tam oto tego człowie-
ka, który idzie smutny i poważny? – On do piekieł zstępował!...”
Do nas to przede wszystkim – nie biorąc w rachunek geniuszów – stosuje się to dantejskie i wergi-
liuszowe porównanie. Brama do królewskich podziemi w Saint–Denis, która przed nami ma się otwo-
rzyć, ma pewne podobieństwo z wrotami piekielnymi. Jeden i ten sam napis obu im służyć może i gdy-
byśmy mieli Wergiliusza i Dantego za przewodników, niedługo potrzebowalibyśmy szukać pośród dyna-
stii królewskich, które zaludniają grobowce starego opactwa, aby znaleźć kilku zbójców i kilka ofiar,
których nieszczęście godne jest litości. W olbrzymiej tej kostnicy jest prosty grobowiec z czarnego mar-
muru, na którym położone są obok siebie dwie figury kamienne. Jedna wyobraża mężczyznę, druga ko-
bietę. Minęły cztery wieki, odkąd spoczywają tak jedna obok drugiej, z rękoma złożonymi do modlitwy.
Mężczyzna prosi o wyjawienie przyczyny bożego gniewu, kobieta błaga o przebaczenie za swoją zdradę.
To szaleniec i wiarołomna. Przez lat dwadzieścia szał jego i jej miłostki krwią broczyły Francję i nie bez
wielkiej racji, ręka, która dokoła ich grobowca wyryła napis: „Tu leży król Karol <ukochany>, VI tego
imienia i królowa Izabella Bawarska jego żona”, dodała pod spodem: „Módlcie się za nich!”
W Saint–Denis tedy, skoro tu już jesteśmy, otworzymy tajemne archiwa tego dziwnego panowania.
Obok kilku stronic białych, spotkamy wiele innych krwią splamionych i wiele stronic czarnej żałoby.
Bóg chciał, aby wszystko tu na ziemi nosiło te trzy barwy, uczynił bowiem z nich tarczę herbową
człowieka, dając na niej dewizę: „
niewinność, namiętność i śmierć
.” A teraz otwórzmy księgę – jak Bóg
otwiera życie – na białych stronach. I tak dość szybko dojdziemy do stronic krwi i żałoby!...
2
I
W niedzielę dnia 20 sierpnia 1389 r.
1
od samego brzasku drogę z Saint–Denis do Paryża zalegały
tłumy ludu. Izabella, córka księcia Stefana bawarskiego, a żona Karola VI, miała, jako królowa Francji,
odbyć pierwszy wjazd do stolicy swego państwa. Dla usprawiedliwienia wielkiej ciekawości tłumów
wyznać trzeba, że cuda o tej księżniczce opowiadano. Wiedziano już, że od pierwszego z nią spotkania
król gwałtowną zapłonął miłością i że zaledwie do poniedziałku pozostawił czas na przygotowania do
uroczystych zaślubin.
Poza obrębem Paryża zebrało się takie narodu mnóstwo, że aż patrzeć było miło i zdawało się, jak-
by wszyscy stawili się tam na rozkaz. Wielki gościniec pokryty był gęsto ciekawymi obojga płci i wyda-
wał się nieprzejrzanym łanem głów ludzkich. Porównanie to tym stosowniejsze, iż za każdym drobnym
wydarzeniem masy pochylały się w jedną lub drugą stronę, jak kłosy na polu za powiewem wiatru.
O godzinie jedenastej na czele tłumu dały się słyszeć głośne okrzyki; wstrząśnienie, które przebie-
gło wzdłuż drogi, uwiadomiło niecierpliwych, że coś się stało. To królowa Joanna i księżna Orleanu, jej
córka, pojawiły się poprzedzone przez straż torującą im drogę między ludem. Za nimi postępowali w
dwóch rzędach znaczniejsi mieszczanie Paryża, w liczbie tysiąca dwustu. Wybrani do tej straży honoro-
wej mieli na sobie długie szaty jedwabne koloru zielonego ze złotym, na głowach czapeczki ozdobione
wstęgami, których końce spadały jeźdźcom na ramiona i powiewały jak szarfy przy każdym powiewie
wiatru odświeżającego duszną atmosferę, tym cięższą, iż wszędzie, spod stóp ludzi i kopyt koni, unosiły
się dokuczliwe tumany wysuszonego piasku. Wyparty z gościńca lud rozsypał się na polach, po obu
stronach drogi, którą jak szerokim korytem płynął pochód królewski. Porządek zaprowadzono z większą
łatwością aniżeliby się to zdawać mogło, gdyż w owe czasy lud tyle miał miłości i tyle szacunku dla
swego króla, ile ciekawości, i jeżeli zdarzało się, że majestat królewski zstępował do ludu, nikomu na
myśl nie przychodziło podnosić się i przedzierać ku niemu. Każdy, ustępując swego miejsca pochodowi
królewskiemu, czynił to chętnie i bez oporu; w naszych czasach nie obeszłoby się bez krzyków, żandar-
mów i złorzeczeń.
Ponieważ poziom pola niższy był od poziomu gościńca, każdy starał się dobiec jak najprędzej do
jakiegokolwiek wzniesienia, z którego widok na drogę był dogodniejszy. Wierzchołki drzew i dachy
stojących w bliskości domów zostały zajęte przez ciekawych. Ci, którym brakło odwagi do tak niebez-
piecznych gimnastycznych wysiłków, ustawili się szeregiem na skraju drogi, tworząc jakby żywy płot.
Kobiety wspinały się na palce, dzieci wdrapywały się na ramiona ojców, każdy szukał miejsca mniej lub
więcej wygodnego; jedni starali się ponad głowami swych poprzedników spojrzeć na drogę, inni szukali
jakiejkolwiek szczeliny w tym żywym murze, aby chociaż rzucić okiem na dziwy przesuwające się go-
ścińcem.
Zaledwie zamieszanie spowodowane przejściem królowej Joanny i księżnej Orleanu, udających się
do pałacu, uspokoiło się, gdy spostrzeżono tak niecierpliwie oczekiwaną lektykę młodej królowej, liczą-
cej zaledwie lat dziewiętnaście, na której spoczywała połowa nadziei całej monarchii. Pierwsze wrażenie,
jakie lud odniósł spojrzawszy na swoją panią, nie potwierdziło wysokiej opinii, która ją poprzedziła w
stolicy; była to bowiem piękność, z którą oswoić się wpierw trzeba było. Główną tego przyczynę stano-
wił silny kontrast jasnych, złotych włosów i brwi czarnych jak heban. Dwa charakterystyczne, a przeciw-
ne sobie typy rasy północnej i południowej zmieszane w tej kobiecie, nadały sercu jej gorącą namiętność
właściwą Włoszkom, a czołu znamię pogardliwej wyniosłości, cechujące księżniczki niemieckie
2
. Zaś
kształtów bardziej harmonijnych żaden rzeźbiarz nie mógł nawet zapragnąć do posągu Diany wychodzą-
cej z kąpieli. Twarz jej miała doskonały owal, taki sam, jak w dwa stulecia później Rafael swoim imie-
niem uwiecznił. Obcisłe suknie i rękawy nie pozostawiały żadnej wątpliwości co do zgrabnych kształtów
tej figury i ślicznie wymodelowanych ramion; ręka zaś, którą więcej może przez kokieterię, niż przez
niedbalstwo pozostawiła opuszczona przez jedną z portier lektyki, rysowała się na materii obicia jak
alabastrowa płaskorzeźba na złotym tle. Część postaci ukryta była w głębi lektyki, jednak nietrudno od-
1
Datę tę podaje Froissart. W rejestrach parlamentu zapisano 22. Najwięcej szczegółów do opisu tego wjazdu autor zaczerpnął z
Mnicha z Saint–Denis
Froissarta i z Juvénala des Ursins.
2
Królowa Izabella była, jak wiadomo, córką bawarskiego księcia Stefana Ingolstadzkiego i księżniczki Tadei Mediolańskiej.
3
gadnąć po wdziękach i zaletach widzianych, że reszta musiała być równie delikatna i powiewna, i że
podtrzymywały ją czarodziejskie nóżki i stopy dziecięce. Szczególne uczucie, doznawane na jej widok,
znikało prawie natychmiast przy spotkaniu z łagodnym i gorącym zarazem spojrzeniem jej oczu, przy-
pominającym tę potęgę wszechwładną, z której Milton, a za nim i inni poeci, uczynili charakterystyczną i
fatalną piękność swych aniołów upadłych.
Lektykę królowej otaczało sześciu najpierwszych dygnitarzy Francji. Na czele ich szli: książę de
Touraine i książę de Bourbon. Pod nazwiskiem księcia de Touraine, dla uniknięcia omyłki, czytelnicy
nasi rozumieć zechcą młodszego brata króla Karola, młodego i pięknego księcia Ludwika Walezjusza,
który, nie więcej jak cztery lata później, otrzymał tytuł księcia Orleanu i stał się słynny z rozumu, miło-
stek i nieszczęść. Rok przedtem ożenił się był z córką Galeasa Visconti, głośną w historii i poezji piękno-
ścią, znaną pod imieniem Walentyny Mediolańskiej, której wdzięki nie zdołały jednak zatrzymać i usi-
dlić tego królewskiego motyla o złotych skrzydłach. Przyznać jednak należy, że był to najpiękniejszy,
najbogatszy i najwykwintniejszy pan z całego dworu. Znać po nim było, że świat cały uśmiecha się doń z
radością i młodością, że życie otrzymał w darze aby używać, i że też żył ochoczo; że nieszczęścia mogły
go spotykać, ale że on kroku na ich spotkanie nie uczynił, że ta prześliczna główka pazia o blond włosach
i niebieskich oczach nie była stworzona do przechowywania głębokiej tajemnicy lub smutnej myśli i że
tak jedna, jak druga, umykać musiały przez te usta różowe i nierozważne, jak usta kobiety. Dnia tego
ustroił się w przepyszny kostium, który umyślnie zrobić sobie kazał i który nosił z gracją sobie tylko
właściwą. Była to suknia z aksamitu czarnego, podbita złotogłowiem. Rękawy haftowane były szeroko,
w deseń przedstawiający wielką gałąź róży. Złoty pień otoczony był z obu stron liśćmi szmaragdowymi,
spośród których na każdym ramieniu wykwitało jedenaście przepysznych róż z rubinów i szafirów.
Dziurki od guzików, przypominających jeden z dawnych orderów ustanowionych przez królów Francji,
pokryte były pysznym i kosztownym haftem w złote strączki naszywane perłami. Jedna z pół sukni, ta
mianowicie, która spadała na kolano od strony przeciwnej lektyce, bramowana była bogato złotem i
ozdobiona słońcem w wianku promieni, który to symbol obrał sobie król Karol za dewizę, a którą później
wznowił Ludwik XIV; druga poła, na której królowa kilkakrotnie wzrok zatrzymywała, pokryta była
również haftem wyobrażającym jakiś emblemat tajemniczy, którego znaczenie Izabella na próżno od-
gadnąć się starała. Haft ten wyobrażał lwa srebrnego, zakutego w łańcuchy, z kagańcem na paszczy.
Ręka ukryta w obłokach trzymała końce łańcuchów. Jako dewiza, otaczały tę rękę wyrazy: „
Gdzie ze-
chcę
”. Bogaty ten kostium uzupełniony był aksamitną czapeczką ze złotem, której fałdy przeplatał prze-
pyszny łańcuch z pereł; końce łańcucha spadały razem ze wstęgami tworząc kokardę, którą się książę
bawił rozmawiając z królową i poprawiając od czasu do czasu włosy jedną ręką, gdy druga zręcznie
kierowała koniem.
Jadący obok książę de Berri dzielił z księciem Burgundii regencję Francji w czas szaleństwa króla
Karola, a przez swoje skąpstwo przyczynił się do ruiny królestwa o tyle przynajmniej, o ile książę Orle-
anu przez swą rozrzutność.
Za królową, na koniu bardzo bogato przybranym, krokiem wolnym postępowała księżna de Berii,
prowadzona przez hrabiów de Nevers i de la Marche. Tu znowu jedno z dwóch tych wielkich nazwisk
zaćmi drugie; bowiem hrabia de Nevers, syn Filipa i przodek Karola, zostanie wkrótce księciem Burgun-
dii. Ojciec jego zwał się Śmiały, wnuk nosić będzie przydomek Zuchwały, a jemu samemu historia nada
imię Nieustraszony.
Hrabia de Nevers, ożeniony dnia 12 kwietnia 1385 roku z Małgorzatą de Hainau, miał w owej
chwili lat dwadzieścia, a najwyżej dwadzieścia dwa. Nie bardzo wysokiego wzrostu, był jednak barczy-
sty, silny i doskonale zbudowany. Oko jego, jakkolwiek małe i koloru jasnoniebieskiego, jak oko wilka,
miało spojrzenie pewne i gorące. Włosy, długie i przygładzone, były czarne z odcieniem prawie fioleto-
wym, o jakim wyobrażenie dać tylko może kolor kruczych skrzydeł. Broda ogolona dozwalała zarysować
się wszystkim konturom twarzy świeżej i rumianej, nacechowanej siłą i zdrowiem. Po niedbałym sposo-
bie trzymania cugli konie znać było zręczność jeźdźca. Jakkolwiek młody i dotąd jeszcze nie pasowany
na rycerza, umiał już dźwigać rycerską zbroję, gdyż nie zaniedbywał żadnej sposobności zahartowania
się na trudy i niewygodny. Surowy dla siebie i dla drugich, nieczuły na głód i pragnienie, na chłody i
upały, miał opinię człowieka kamiennego, na którego powszednie troski życia nie wywierały wpływu.
Wyniosły wobec wyższych, uprzejmy dla maluczkich, bezustannie zasiewał nienawiść dla siebie między
równymi sobie, a zyskiwał miłość u podwładnych. Dostępny dla wszelkich gwałtownych namiętności,
umiał zamykać je w głębi swej piersi, a pierś swoją zakuwał w pancerz. To sklepienie ze stali i ciała
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]