justyna czyli niedole cnoty

download ^ pdf ^ pobieranie ^ do ściągnięcia ^ ebook

justyna czyli niedole cnoty, E-BOOKI, Nowe (h - 123)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I.
Cóż to byłby za triumf dla filozofii - rozjaśnić ciemne drogi opatrzności, zobaczyć, jak
przeprowadza ona swe zamiary względem człowieka, następnie nakreślić podług tego jakiś
plan postępowania, aby ten biedny dwunożny osobnik, będący wieczną igraszką tej istoty,
która, jak powiadają, rządzi nim tak despotycznie, mógł znaleźć jakiś sposób rozumienia
dotyczących go zrządzeń opatrzności, drogę, której powinien się trzymać, aby uprzedzić
dziwaczne kaprysy fatum, przybierającego dwadzieścia różnych nazw, a przecież dotąd
jeszcze dokładniej nie określonego.
Wychodząc bowiem od naszych społecznych konwenansów i nie tracąc dla nich nigdy
poszanowania, w jakie wdrożono nas przez wychowanie, zobaczymy niestety, że z powodu
przewrotności innych natrafialiśmy jedynie na kolce, podczas gdy niegodziwcy zbierali tylko
róże; i czy wtedy ludzie nie posiadający dostatecznie wytrwałej cnoty, pozwalającej przejść
ponad wnioskami płynącymi z tych smutnych okoliczności, nie wymyślą sobie, że lepiej dać
się ponieść prądowi, niż mu się opierać, czyż nie powiedzą, że choć piękną jest cnota, to
jednak gdy na nieszczęście zbyt słabą się staje, by móc walczyć przeciw występkowi, wybór
jej jest najgorszą rzeczą, a w wieku całkowicie znieprawionym najsłuszniej postępować tak
jak wszyscy. Nieco bardziej uczeni, nazwijmy to tak, nadużywając nauk, jakie zdobyli, czyż
nie rzekną za aniołem Jesradem z Zadiga, że nie ma takiego zła, z którego nie rodzi się dobro,
i czyż sami od siebie nie dorzucą tutaj, że skoro w niedoskonałym urządzeniu świata suma zła
równa jest sumie dobra, to dla utrzymania równowagi konieczne jest, aby tyluż było ludzi
dobrych, co złych, i że wobec tego dla całości jest zgoła obojętne, że ten lub ów jest raczej
dobry niż zły: że jeśli nieszczęście prześladuje cnotę, a pomyślność prawie zawsze
towarzyszy występkowi, i jest to zgoła obojętne dla natury, to nieskończenie lepiej znaleźć się
pomiędzy złymi, którym dobrze się dzieje, niż wśród cnotliwych, których czeka zagłada. Nie
można więc dopuścić do tych niebezpiecznych filozoficznych sofizmatów i trzeba ukazać
koniecznie, że przykłady nieszczęśliwej cnoty przedstawione duszy znieprawionej, w której
jednak pozostało jeszcze kilka słusznych zasad, mogą sprowadzić tę duszę na dobrą drogę i to
równie niezawodnie, co w wypadku ofiarowania jej na drodze cnoty najjaśniejszych
zaszczytów i najbardziej kuszącego wynagrodzenia. To niewątpliwie konieczność okrutna:
odmalować tyle nieszczęść, przygniatających słodką i wrażliwą kobietę, szanującą cnotę, zaś
z drugiej strony najwspanialszą fortunę drugiej, która pogardza cnotą przez całe życie; jeśli
jednak może się zrodzić jakieś dobro z naszkicowania tych dwu obrazków, czyż można sobie
wyrzucać, że ukaże się je publiczności? Czyż można mieć jakiekolwiek wyrzuty sumienia
dlatego, że stwierdziło się fakt, który człowiekowi mądremu, czytającemu z pożytkiem tak
owocną naukę o poddaniu się rozkazom opatrzności, przyniesie częściowo rozwiązanie
najtajniejszych tej opatrzności zagadek oraz ostrzeżenie fatalne, że niebo często uderza obok
1
nas w osoby, które wypełniły nawet jak najlepiej swoje obowiązki, uderza często po to
właśnie, aby przypomnieć nam o naszych obowiązkach? Z takimi właśnie uczuciami
bierzemy pióro do ręki i zakładając dobrą wiarę czytelników prosimy ich o trochę uwagi i
zastanowienia nad niedolą smutnej i nieszczęsnej Justyny.
Pani hrabina de Lorsange była jedną z tych kapłanek Wenery, których fortuna jest dziełem
czarownych kształtów, wielce złego prowadzenia się i szelmostwa, a których najbardziej
majestatyczne tytuły można odnaleźć jedynie w archiwach Cytery, wymyślone bezczelnie
przez tego, który je przyjmuje, a podtrzymane przez głupią łatwowierność nadającego.
Bardzo żywa, brunetka o pięknej kibici, o cudownym wyrazie czarnych oczu, pełna sprytu, a
zwłaszcza zgodnie z modą pozbawiona wiary, co dorzuca tylko soli namiętnościom i każe
jeszcze żywiej ubiegać się o kobietę, którą o brak ten podejrzewamy; otrzymała przacież
najświetniejsze możliwe wykształcenie; córka wielkiego hurtownika z ulicy Saint-Honore,
była wychowana, z siostrą młodszą od niej o trzy lata, w jednym z najlepszych paryskich
klasztorów, gdzie do piętnastego roku życia nie zabrakło jej żadnej rady, żadnego
nauczyciela, żadnej dobrej książki i talentu. W tym okresie, tak zgubnym dla cnoty młodej
dziewczyny, wszystko to przepadło w jednym dniu. Straszliwe bankructwo zepchnęło jej ojca
w tak okrutną sytuację, że aby uniknąć najgorszego, musiał jak najszybciej wyjechać do
Anglii; córki pozostawił przy matce, ta zaś umarła ze zmartwienia w tydzień po wyjeździe
męża. Dziewczynki miały jeszcze jakichś krewnych, którzy zaczęli się zastanawiać, co z nimi
zrobić, i gdy każdej przypadło w udziale około stu talarów, postanowili zostawić im wolną
drogę, dać to, co się należy, i pozwolić decydować o sobie. Pani de Lorsange, która wtedy
nazywała się Julietta, a której charakter i umysł były prawie tak ukształtowane, jak w wieku
lat trzydziestu, to znaczy, w jakim była, gdy dzieje się nasza opowieść, doznała tylko
przyjemności swobody i nie zastanawiała się nawet przez chwilę, jakie to okrutne
przeciwności losu kruszą jej kajdany. Odczuła za to całą okropność swojej sytuacji Justyna,
jej siostra, która właśnie doszła do dwunastego roku życia, obdarzona charakterem ponurym i
melancholijnym, czułością i zadziwiającą wrażliwością; w porównaniu jednak z
przebiegłością i zręcznością swojej siostry była tylko naiwną, niewinną i uczciwą, co miało
jej zgotować tyle zasadzek. Ta młoda dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej niż Julietta; o
ile w rysach tej ostatniej widać było grę, opanowanie, kokieterię, o tyle u drugiej podziwiało
się wstydliwość, delikatność i nieśmiałość. Wygląd dziewicy, wielkie niebieskie oczy pełne
wyrazu, olśniewająca cera, delikatna i lekka sylwetka, przejmujący ton głosu, zęby jak z kości
słoniowej i piękne jasne włosy - oto jak rysuje się obraz uroczej młodszej siostry, której
naiwne wdzięki i rozkoszne rysy wymagały bardzo delikatnych dotknięć pędzla, aby zostać
odmalowane.
Jednej i drugiej pozostawiono dwadzieścia cztery godziny na opuszczenie klasztoru, zdając je
na własne staranie o siebie, by się gdzieś umieścić ze swoimi stu talarami. Julietta,
uradowana, że sama sobie jest panią, przez chwilę chciała uśmierzyć płacz Justyny, ale
widząc, że nie da rady, zaczęła ją łajać zamiast pocieszać, powiedziała więc siostrze, że jest
głupia, że nie zdarzyło się jeszcze, aby dziewczyny w ich wieku i o ich wyglądzie umarły z
głodu; dała jej przykład córki sąsiadów, która uciekłszy od rodziców była teraz bogatą
utrzymanką poborcy generalnego i jeździła karetą po Paryżu. Justyna przeraziła się tak
zgubnego przykładu, powiedziała więc, że wolałaby umrzeć niż ją naśladować, i odmówiła
stanowczo zamieszkania z siostrą, ujrzawszy, że chce ona prowadzić wychwalane przez siebie
niegodne życie.
2
Siostry rozstały się więc, nie obiecując sobie żadnego spotkania, jak tylko okazało się, że
mają tak różne zamiary. Czy Julietta mająca zostać wielką damą, jak postanowiła, zgodziłaby
się ujrzeć dziewczynę, której cnotliwe i niskie skłonności musiałyby ją hańbić, a z drugiej
strony, czyż Justyna zechciałaby narazić swe obyczaje w towarzystwie istoty zepsutej, która
miała stać się ofiarą rozpusty i znieprawienia publicznego? Każda poczyniła starania na
własną rękę i nazajutrz opuściły klasztor, tak jak to było przewidziane.
Justyna, pieszczona dzieckiem przez krawcową swojej matki, wyobraziła sobie, że ta kobieta
rozczuli się nad jej losem, odnalazła ją więc, opowiedziała o swoim nieszczęśliwym
położeniu i prosiła o pracę, została jednak bezwzględnie odepchnięta.
- O Boże - powiada to nieszczęsne stworzenie - czy już pierwszy samodzielny krok na tym
świecie zrobiony musi być powodem zmartwień... ta kobieta kochała mnie niegdyś, dlaczegóż
więc mnie dzisiaj odpycha?... Niestety, jedyny powód, to że jestem sierotą i biedną... że nie
mam już oparcia na świecie, a ludzi ceni się tylko według pomocy lub korzyści, jakich po
nich można się spodziewać.
Co widząc, Justyna odnajduje proboszcza ze swojej parafii, prosi go o kilka rad, ale
czcigodny duchowny odpowiada jej dwuznacznie, że parafia jest przeciążona, że nie ma
mowy, aby mogła uzyskać coś z jałmużn, że gdyby jednak chciała mu służyć, umieści ją
chętnie u siebie; ponieważ jednak mówiąc to świętobliwy mąż ujął ją za podbródek,
wyciskając pocałunek zbyt światowy jak na sługę kościoła, Justyna, dobrze pojmując, o co
chodzi, szybko się wycofuje i powiada:
- Proszę księdza, nie chcę ani jałmużny, ani miejsca jako służąca, zbyt niedawno opuściłam
stan wyższy od tego, w którym trzeba dopraszać się o te dwie łaski, bym już była do tego
zmuszona; proszę o rady, których potrzebuje moja młodość i moje nieszczęście, ksiądz zaś
każe mi je kupić za cenę zbrodni...
Proboszcz, wzburzony takim słowem, otwiera drzwi, wypędza ją brutalnie, Justyna zaś,
dwukrotnie odepchnięta pierwszego dnia, w którym została skazana na osamotnienie,
wchodzi do domu, gdzie ujrzała ogłoszenie, wynajmuje mały umeblowany pokoik, płaci z
góry i nieskrępowanie oddaje się żałości nad swoim położeniem i okrucieństwem tej garstki
ludzi, z którymi miała do czynienia za zrządzeniem swej nieszczęsnej gwiazdy.
Niech wybaczy nam czytelnik, że pozostawimy ją przez jakiś czas w tej nędznej dziurze i
powrócimy do Julietty, aby opowiedzieć jak najkrócej, w jaki sposób, wyszedłszy z prostego
stanu, stała się w ciągu piętnastu lat kobietą utytułowaną, posiadającą z górą trzydzieści
tysięcy liwrów renty, przepiękne klejnoty, dwa lub trzy domy na wsi i w Paryżu, w tej chwili
zaś serce, bogactwo i zaufanie pana de Corville, radcy stanu, człowieka cieszącego się
wielkim poważaniem i mającego wkrótce objąć urząd ministerialny... Droga była
ciernista...trudno o tym wątpić, przecież przez najtwardsze i bezwstydne terminowanie torują
sobie drogę te panienki, a ta, która dzisiaj jest w łóżku księcia, nosi jeszcze być może na sobie
poniżające piętno brutalności zdeprawowanych libertynów, w których ręce oddały ją trudne
początki, młodość i brak doświadczenia.
Wyszedłszy z klasztoru Julietta odnalazła po prostu kobietę, o której wspominała jej
niegdysiejsza przyjaciółka z sąsiedztwa, ta, która zeszła na złą drogę; zapamiętała adres i oto
przychodzi bezwstydnie, z zawiniątkiem pod pachą, sukienką w nieładzie, z najśliczniejszą
buzią na świecie i z minką uczennicy; opowiada tej kobiecie o sobie i błaga ją o podobną
opiekę, jakiej udzieliła kilka lat temu dawnej przyjaciółce.
- Ile masz lat, dziecko? - pyta ją pani Du Buison.
3
- Za kilka dni skończę piętnaście, proszę pani.
- I nikt nigdy...
- Nie, proszę pani, przysięgam.
- Bo cz,asem w klasztorach, a to ojciec jałmużnik, zakonnica, przyjaciółka... muszę mieć
niezbite dowody.
- Tylko od pani zależy, żeby je uzyskać...
I pani Du Buisson, wsadziwszy na nos okulary i zbadawszy sama dokładnie stan. rzeczy,
mówi do Julietty:
- Moje dziecko, możesz tutaj zostać, trzeba słuchać moich rad, mieć wielkie zrozumienie dla
tego, co robię, być czystą i oszczędną, szczerą wobec, mnie, z przyjaciółkami ton światowy, a
szelmostwo z mężczyznami, a za kilka lat od tej chwili doprowadzę cię do tego, że
zamieszkasz w pokoju z komodą, lustrem, służącą, zaś sztuka, którą nabędziesz u mnie,
pozwoli ci zapewnić sobie resztę.
Du Buisson chwyciła zawiniątko Julietty, pyta ją o posiadane pieniądze, gdy zaś Julietta w
zbytniej szczerości wyznała, że ma sto talarów, droga mamusia porywa je, zapewniając młodą
uczennicę, że umieści tę sumę na korzystnym procencie, nie trzeba bowiem, aby tak młoda
osoba miała pieniądze... jest to przecież sposób czynienia zła, a w czasach takiego zepsucia
uczciwa i dobrze urodzona dziewczyna powinna troskliwie unikać wszystkiego, co mogłoby
się dla niej źle skończyć. Po tym kazaniu Du Buisson przedstawiła nowo przybyłą
towarzyszkom, wskazano jej pokój i już nazajutrz nowalijki dziewczyny wystawiono na
sprzedaż; przez cztery miesiące ten sam towar został sprzedany kolejno osiemdziesięciu
osobom, z których każda płaciła jako pierwszy nabywca, i dopiero pod koniec tego
ciernistego nowicjatu Julietta zdobyła prawa siostry zakonnej.
Od tej chwili została uznana za dziewczynę należącą rzeczywiście do domu i podzieliła
lubieżne trudy... znów nowicjat! Jeśli w jednym Julietta służyła mniej więcej naturze,
zapomniała o jej prawach w drugim: zbrodnicze ciekawości, bezwstydne przyjemności,
nieczuła i łajdacka rozpusta, skandaliczne i dziwaczne gusty, poniżające fantazje, a wszystko
to było z jednej strony owocem pragnienia, aby doznawać rozkoszy nie narażając zdrowia, z
drugiej zaś zgubnego przesytu, co deprawując wyobraźnię pozwala się jej rozwijać jedynie w
stronę wybryków i nasycać się nie inaczej niż przez rozwiązłość... Julietta zupełnie zepsuła
swe obyczaje w tej drugiej szkole, a triumfy osiągnięte przez występek poniżyły całkowicie
jej duszę; czuła, że będąc zrodzona do zbrodni, nie powinna zadowolić się zbrodnią małą i że
należy się wyrzec próżnego wyczekiwania w niższym służebnym stanie, który każąc jej
popełniać te same błędy i podobnie ją poniżając, nie przynosi jej jednak równie wielkiej
korzyści. Spodobała się pewnemu staremu, bardzo rozpustnemu magnatowi, który sprowadził
ją tylko na kwadrans przygody, umiała jednak stać się kosztowną utrzymanką i pojawiła się
na przedstawieniach, na przechadzkach obok znakomitości orderu Cytery; patrzono na nią,
mówiono o niej, zazdroszczono jej, a łajdaczka umiała się do tego tak dobrze zabrać, że w
cztery lata zrujnowała trzech mężczyzn, z których najbiedniejszy miał sto tysięcy talarów
renty. To wystarczyło, by zapewnić jej rozgłos; takie jest już zaślepienie ludzi w tym wieku,
że im większej nieuczciwości dowiedzie jedna z tych ladacznic, tym bardziej rośnie
4
pożądanie, aby znaleźć się na jej liście, tak że sądzić można, iż stopień jej upodlenia i
zepsucia staje się miarą uczuć, bezwstydnie jej okazywanych.
Julietta doszła właśnie do lat dwudziestu, gdy hrabia Lorsange, szlachcic z Angvin, mający
około czterdziestki, tak się w niej zadurzył, że postanowił dać jej nazwisko, gdyż nie był
dostatecznie bogaty, żeby ją utrzymywać: przyznał jej dwanaście tysięcy liwrów renty,
zapewnił jej resztę swej fortuny, która dochodziła do ośmiu tysięcy, na wypadek gdyby umarł
przed nią, dał jej dom, ludzi, lokajów i pewien rodzaj poważania w świecie, które pozwoliło
w dwa lub trzy lata zapomnieć, od czego zaczęła.
I wtedy właśnie ta łajdaczka Julietta, niepomna na jakiekolwiek zasady poczciwego
pochodzenia i dobrego wychowania, zepsuta przez złe książki i złe rady, spiesząc się do
samodzielnych uciech, chcąc mieć nazwisko, ale bez żadnych więzów, ośmieliła się dopuścić
niecną myśl o skróceniu życia swojego męża... Powzięła ten zamiar i wykonała go, na
nieszczęście dostatecznie skrycie, by znaleźć się poza zasięgiem dochodzeń, grzebiąc zaś
małżonka, który jej przeszkadzał, zatarła wszelkie ślady swego haniebnego występku.
Stawszy się osobą wolną i hrabiną, pani de Lorsange wróciła do dawnych swoich zwyczajów,
ale uważając się już za kogoś w świecie, robiła to z większą przyzwoitością: nie była już
utrzymywaną dziewczyną, była bogatą wdową, wydającą piękne kolacje, a zaproszenie przez
nią stanowiło zbytek szczęścia dla miasta i dworu; sypiała jednak za dwieście ludwików i
oddawała się za pięćset miesięcznie. Po dwudziestego szóstego roku życia dokonała jeszcze
świetnych podbojów, zrujnowała trzech ambasadorów, czterech poborców generalnych, dwu
biskupów i trzech kawalerów orderów, a ponieważ zdarza się rzadko, aby ktoś poprzestał na
pierwszej zbrodni, zwłaszcza jeśli się udała, Julietta, łajdaczka i winowajczyni Julietta,
zmazała swą duszę dwiema nowymi zbrodniami podobnymi do pierwszej; najpierw więc, aby
okraść jednego ze swych kochanków, który bez wiedzy swojej rodziny powierzył jej znaczną
sumę; pieniądze te przypadły pani de Lorsange skutkiem tej haniebnej zbrodni; drugą zaś
popełniła, aby wcześniej otrzymać w spadku sto tysięcy franków, które jeden z jej wielbicieli
wpisał do swego testamentu, dla niej, lecz na nazwisko osoby trzeciej, mającej zwrócić tę
sumę za niewielkim wynagrodzeniem. Do tych okropności pani de Larsange dołączyła dwa
lub trzy dzieciobójstwa; obawa przed zepsuciem pięknej kibici, chęć ukrycia podwójnej
intrygi, wszystko to skłoniło ją do wielokrotnego tracenia dziecka, i zbrodnie te, ukryte jak i
inne, nie przeszkodziły tej zręcznej i ambitnej istocie w znajdowaniu co dzień nowych
głupców i powiększania w każdej chwili swego majątku przez dorzucanie wciąż nowych
zbrodni. Jest więc niestety aż nazbyt prawdziwe, że powodzenie może towarzyszyć zbrodni i
że nawet wśród rozpusty i. najbardziej przemyślanego zepsucia wszystko, co ludzie nazywają
szczęściem, może ozłocić nić życia; niech jednak nie przeraża ta okrutna i fatalna prawda,
niech przykład odwrotny, który niebawem ukażemy, przykład nieszczęścia, które wszędzie
towarzyszy cnocie, nie dręczy tym bardziej duszy uczciwych ludzi. Ta korzyść ze zbrodni jest
tylko pozorna; nie mówiąc już, że opatrzność musi na pewno ukarać takie powodzenie,
winowajca żywi w głębi duszy robaka, co gryząc go bez przerwy, zabrania mu cieszyć się
blaskiem otaczającej go szczęśliwości i zamiast niej pozostawia mu tylko rozdzierające
wspomnienie zbrodni, za pomocą których ją zdobył. Wobec nieszczęścia dręczącego cnotę,
nieszczęśnik, którego prześladuje los, może pocieszać się swoim sumieniem, a tajemna radość
czerpana z niewinności wynagrodzi mu wkrótce niesprawiedliwość ludzką.
Taki więc był stan interesów pani de Lorsange, gdy pan de Corville, mężczyzna
pięćdziesięcioletni i cieszący się poważaniem, o którym wspominaliśmy wyżej, postanowił
poświęcić się całkowicie tej kobiecie i przywiązać ją ostatecznie do siebie. Bądź sprawiła to
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl
  • Cytat

    A jeśli komu droga otwarta do nieba, Tym co służą ojczyźnie. Jan Kochanowski (1530-1584)

    Meta