jankeska, E-book PL, Romans, James B.J
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Prolog
Anglia 1790
W
ysoka, porośnięta bluszczem brama strzegła wjazdu do Farleigh
Hall. Długa, szeroka aleja dojazdowa wiła się między pięknymi, tarasowo
opadającymi ogrodami i wysadzanymi cisami ścieżkami. Jednak
największe wrażenie robił sam dwór -majestatyczna budowla o okazałej
fasadzie. Prowadziły do niego szerokie kamienne stopnie. Frontową
ścianę zdobiły smukłe, dwudzielne okna, okolone od wewnątrz
połyskującymi złotem jedwabnymi kotarami. Widok ten jednocześnie
zachwycał i wzbudzał lęk.
We wschodnim skrzydle, pod czujnym okiem guwernera, pana
Findleya, odbywali naukę dwaj chłopcy. Coraz częściej jednak ich wzrok
biegł ku oknu, które ze względu na ciepłe czerwcowe popołudnie było
lekko uchylone. Starszy z nich miał dziesięć lat i jasne włosy, młodszy zaś,
sześcioletni - kruczoczarne. Obaj spoglądali na świat połyskującymi
niczym srebro szarymi oczami, które odziedziczyli po ojcu.
Właśnie na niego czekali z takim niepokojem, nie mogąc usiedzieć z
niecierpliwości. W końcu pan Findley wzniósł oczy i machnął
niecierpliwie dłońmi.
- Dość tego!- rzucił gniewnie. - Macie w głowach tylko siano. Wasz
ojciec wraca dopiero wieczorem, ale czyż moje słowa cokolwiek tu
znaczą? Wiedza to niezwykle cenny dar, lecz zdaje się, że żaden z was
tego nie rozumie.
Obrzucił chłopców spojrzeniem, w którym lekceważenie mieszało się z
zazdrością, mrucząc coś pod nosem o niesprawiedliwości losu. Nawet
jeśli w głowach będą mieli pusto, to w kiesach nie zabraknie im grosza.
Byli wszak synami siódmego księcia Farleigh, jednego z
najmajętniejszych parów Anglii.
W tej samej chwili dał się słyszeć turkot zbliżającego się powozu.
Pochłonięty myślami pan Findley nic zwrócił na to uwagi.
Powóz tymczasem zajechał już przed dwór. Starszy z chłopców puścił
się biegiem po szerokich marmurowych schodach. Młodszy próbował
pójść za jego przykładem, przebierając szybko szczupłymi nóżkami, lecz
został daleko w tyle. Kiedy dobiegł do podwójnych drzwi wejściowych, z
powozu wysiadał właśnie przystojny mężczyzna w eleganckim, pasiastym,
jedwabnym surducie i jasnych obcisłych spodniach.
- Tatusiu!
- Błyszczące radością oczy starszego z chłopców
wpatrywały się z zachwytem w rodziciela. - Strasznie za tobą
tęskniliśmy. Bardzo lubię lekcje konnej jazdy z Ferrisem. ale
wolę z tobą.
Wzrok księcia spoczął na złotowłosej główce synka, potem przesunął
się po arystokratycznej twarzyczce, która tak bardzo przypominała... Boże,
jakiż ten chłopiec jest podobny do matki!
- Ja także, Stuarcie - odpowiedział ze śmiechem. - Bardzo często
myślałem w czasie podróży o naszych lekcjach, dlatego nie mogłem się
oprzeć i przywiozłem ci prezent.
Dał znak lokajowi. Na podjeździe rozległ się stukot końskich kopyt.
Oczom zebranych ukazał się jeździec, prowadzący małego białego
kucyka.
- Och, tatusiu! - westchnął chłopiec z zachwytem. - Przywiozłeś mi
kucyka. Ojej! Będzie się nazywał Biały Tancerz.
Książę uśmiechnął się pobłażliwie i podprowadził konika.
- Nie ma lepszego prezentu dla księcia Farleigh - oznajmił.
Żaden z nich nie zauważył małego Gabriela, który wpadł
między nich jak strzała.
- Kucyk! - wykrzyknął z radością. - Tatusiu, przywiozłeś
nam kucyka! - Z dziecięcą żywiołowością wyciągnął rękę
w stronę zwierzęcia.
Nagły ruch przestraszył zwierzę. Szarpnęło się w tył i uniosło przednie
nogi. Stuart gwałtownie odskoczył, o włos unikając zderzenia z
kopytami,
- Ten kucyk jest dla twojego brata, nie dla ciebie! - rzucił
gniewnie książę. - I cóż ty, na litość boską, wyprawiasz?
Płoszysz tylko konia. Twój brat mógł zginać.
-
On nie chciał zrobić nic złego - ujął się za bratem Stuart
- tylko pogłaskać kucyka. Prawda, Gabrielu?
Zapytany nie odezwał się słowem. Bardzo zabolała go dezaprobata
ojca. Pochylił nisko ciemną główkę. Usta zaczęły mu drżeć, w oczach
pojawił się smutek.
- Zapewne masz rację. - Książę nawet nie starał się ukryć
zniecierpliwienia. - Jednak byłoby lepiej, gdyby zachowywał
się tak jak ty. Twój brat bywa czasami nieznośny.
Chłopiec jeszcze niżej spuścił głowę.
- A co przywiozłeś Gabrielowi, tatusiu? - zapytał Stuart, pragnąc
pocieszyć brata.
- Dobry Boże! - westchnął książę. - Byłem tak zajęty wybieraniem ci
kucyka, że zupełnie o tym zapomniałem. Ale nic się nie stało.
Następnym razem coś mu przywiozę. A teraz chodź, Stuarcie. Mamy ze
sobą wiele do pomówienia. Postanowiłem bowiem, że będziesz mi
towarzyszył przy kolejnej mojej podróży do Londynu.
Stuart z dumnie wypiętą piersią poszedł za ojcem. Kiedy dotarli do
drzwi, książę odwrócił się nagle, jakby sobie o czymś przypomniał, i
poklepał Gabriela po głowie, niczym swojego ulubionego pupila, po
czym ruszył do hallu.
Chłopiec nie był jednak ani jego ulubieńcem, ani pupilem. Był tylko
dzieckiem, które nie mogło zrozumieć, dlaczego ojciec tak je
lekceważy.
Za to matka doskonale to rozumiała.
W jednym z okien na piętrze poruszyły się jedwabne zasłony. Nie
zauważona przez całą trójkę lady Caroline Sinclair, księżna Farleigh,
obserwowała całą scenę. Na jej twarzy malował się smutek, jak każda
matka czuła bowiem, że jej dziecku stała się krzywda. Tak bardzo starał się
zadowolić ojca, zwrócić na siebie jego uwagę. Edmund jednak był ślepy i
głuchy. Właściwie ledwie go zauważał.
Ulubieńcem księcia był jego pierworodny. Lady Caroline obawiała się,
żeby drugi syn nie podzielił losu drugiej żony.
Przypomniała sobie dzień, w którym Edmund przyszedł się
oświadczyć.
- Stuart potrzebuje matki, a ja żony - oznajmił.
Jakiż był pyszny, arogancki i wyniosły. Wówczas zbytnio się tym nie
przejęła, bo miłość przesłaniała jej rozsądek. Pokochała Edmunda od
pierwszego wejrzenia i była szczęśliwa, że wybrał właśnie ją. Naiwnie
wierzyła, że pewnego dnia i on ją pokocha.
Zrobiła wszystko, by zasłużyć na jego miłość. Niestety okazało się, że
jego serce pozostało przy pierwszej zmarłej przed kilkoma laty żonie.
Przycisnęła drżące palce do czoła. Musi być silna. Ma przecież
Gabriela. Dla dziecka potrafi znieść wszystko -i krzywdę, i ból. On jest
wszystkim, co jej pozostało. Z ciężkim sercem, lecz z uśmiechem na
twarzy, zeszła na dół do hallu.
Chłopiec wciąż stał tam, gdzie go pozostawiono. Opuszczony i
zapomniany przez wszystkich. W jego duszy narastał bunt i sprzeciw.
Dziecko nie zapomina wyrządzonych mu krzywd.
Łagodnie, lecz stanowczo, wysunął się z czułych objęć matki. Nic chciał,
by się nad nim litowano. W oczach błysnęła duma. Właśnie duma nie
pozwoliła mu uronić ani jednej łzy. Był przecież synem swego ojca.
Nawet nie przypuszczał, jak bardzo jest do niego podobny.
Rozdział pierwszy
Charleston, Karolina Południowa, 1815
Z
nieba lały się strugi deszczu, mocząc śmiałków, którzy odważyli się
wyjść na dwór, a cuchnące, poryte koleinami zaułki zmieniając w grząskie
bajora. Ale na głównej sali, w oberży ''U Czarnego Jacka" było ciepło,
gwarno i wesoło. Choć mieściła się w odległości zaledwie kilku przecznic
od nabrzeża, schodzili się do niej goście z całego miasta. Należała do
najlepiej prosperujących zajazdów w okolicy. Słynęła z wybornego jadła,
czystej pościeli i grzecznej obsługi, a wszystko za godziwą cenę.
W tę dżdżystą, ponurą noc, przy stole w kącie sali, siedziało dwóch
elegancko odzianych dżentelmenów. Jeden z nich miał włosy czarne jak
heban, drugi był ciemnym blondynem o szczupłej sylwetce. Po tygodniach
spędzonych na morzu z przyjemnością zamienili ciasne kajuty na ciepłe i
wygodne pokoje w oberży.
- Za nasz szczęśliwy powrót do Anglii i za świeżo upieczonego
hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę - zawołał ze śmiechem
Christopher Marley.
Jego towarzysz. Gabriel Sinclair, nie podzielał jednak wesołości
przyjaciela. Niechętnie myślał o ożenku. Nie leżał on w jego planach.
Zapatrzył się w kielich, jakby ujrzał w nim wszystkie tajemnice świata.
Ostatnie tygodnie były jednym nic kończącym się koszmarem.
Stuart zmarł, śmiertelnie raniony w bitwie pod Nowym Orleanem. Ból
ścisnął serce Gabriela. Prawdę powiedziawszy, zupełnie nie był
przygotowany na śmierć brata. On i Stuart jakoś nie potrafili się do
siebie zbliżyć, a z upływem lat jeszcze się od siebie oddalili. Gabriel
wyjechał z Farleigh w dniu pogrzebu matki i nigdy do niego nic
powrócił. Zerwał wszelkie kontakty z ojcem i zajął się z
powodzeniem przewozem towarów drogą morską. Bez żalu porzucił
rodzinne dobra i wszystko, co się z nimi wiązało. Ojciec w ogóle się
nim nic interesował. Nie próbował go odnaleźć nawet wówczas, kiedy
zaciągnął się do wojska i wyruszył przeciw Napoleonowi. Przez pięć
lat Gabriel nie miał od niego żadnej wiadomości. Jakby jego młodszy
syn nigdy nic istniał.
Wszystko się zmieniło wraz ze śmiercią Stuarta.
Przypomniał sobie spotkanie z ojcem, które odbyło się w gabinecie
jego londyńskiego domu, kiedy to dowiedział się o śmierci brata.
Ojciec nic się nic zmienił. Wciąż był jak dawniej arogancki i
władczy.
- Jesteś teraz hrabią Wakefield. przyszłym księciem Farleigh
- oznajmił lodowatym tonem, którego Gabriel tak bardzo
nienawidził. - Twoim obowiązkiem jest ożenić się i dać mi
wnuka, który przedłuży linię rodu.
Obowiązek. Jakim wstrętem napawało go to słowo. Dotąd niewiele
myślał o obowiązku, bo to Stuart miał zostać hrabią Wakefield.
- Kobiety służyły mi do różnych celów, zarówno w łożu. jak
i poza nim, ojcze. - Uśmiechnął się złośliwie i patrzył z saty
sfakcją, jak na twarzy ojca pojawia się wyraz niesmaku. - Nigdy
jednak w celach matrymonialnych.
Edmund ściągnął gniewnie przyprószone siwizną brwi. Jego wciąż
gęste, pomimo upływu lat, włosy miały ten sam stalowo-szary odcień.
- Na to wygląda - rzucił oschle. - Informowano mnie o two
ich... poczynaniach. Miałeś wiele kochanek, lecz nigdy żony.
Uśmiech zniknął z twarzy Gabriela. Jak ten człowiek śmie go
szpiegować?! Z trudem powstrzymał wybuch gniewu.
- Z tytułem wiąże się odpowiedzialność, Gabrielu - ciągnął
dalej książę. - Twój dotychczasowy tryb życia musi ulec
zmianie. Przede wszystkim powinieneś się ożenić. Skoro, jak
rozumiem, nie masz żadnej kandydatki, proponuję, byś poślubił
dawną narzeczoną Stuarta, lady Evelyn.
Gabriel wiedział, że brat zaręczył się z lady Evelyn. córką księcia
Warrenton. najbliższego sąsiada Farleigh w hrabstwie Kent.
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań w tym względzie -
dodał Edmund.
Gabriel był tak zaskoczony, że na chwilę stracił głowę. Dopiero
później doszedł do wniosku, że właściwie powinien się tego
spodziewać. Z trudem powstrzymał chęć wyjścia z gabinetu i posłania
ojca do diabła.
Miał wiele wad, lecz nie był głupcem. Farleigh to rozległe dobra, a
w dodatku miał w przyszłości otrzymać tytuł księcia. Nie odrzuca się
takich perspektyw. Może los chciał w ten sposób osłodzić mu smutne
lata dzieciństwa?
- No więc? - Aż za dobrze znał tę nutę zniecierpliwienia
w głosie ojca. - Nie masz mi nic do powiedzenia, Gabrielu?
Skoro tak, to zakładam, że się zgadzasz.
Gabriel zacisnął dłonie w pięści.
- Ojcze - powiedział ze śmiertelnym spokojem. - Nic się
nie zmieniłeś przez te wszystkie lata. Nie uznajesz żadnej innej
woli poza swoją własną. Czy miałoby dla ciebie jakieś znacze
nie, gdybym się sprzeciwił?
Jednocześnie pomyślał, że potrzebuje czasu, by się nad tym
zastanowić. Co do jednego nie miał wątpliwości. Jeśli zdecyduje się
poślubić lady Evelyn, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli.
Tak jak przypuszczał, książę zignorował jego szyderczą uwagę.
- A więc postanowione. Warrenton i jego córka zgadzają się na
ten związek. Trzeba niezwłocznie ogłosić wasze zaręczyny.
- Nie. Mam do załatwienia interesy w Ameryce. Mój statek
odpływa jutro o świcie. Muszę więc nalegać na odłożenie tej sprawy
do mojego powrotu.
Niechęć księcia do Jankesów była powszechnie znana. Nikt się
temu nic dziwił, wiedząc, co spotkało jego żonę, a teraz syna.
Edmund zacisnął gniewnie wargi. Nie widzę powodu do zwłoki...
- Ale ja widzę- wszedł mu w słowo Gabriel. Wstrzymanie
się z tym na kilka miesięcy byłoby bardziej stosowne ze
względu na śmierć Stuarta. Poza tym uznano by to za niewła
ściwe, gdyby mnie zabrakło podczas ogłaszania tej wiadomości.
- Wzruszył ramionami i dodał z niezmąconym spokojem: -Parę
miesięcy niczego tu nie zmieni.
- Oczywiście masz rację - odpowiedział Edmund po dłuż
szym zastanowieniu. Ogłosimy wasze zaręczyny, jak tylko
wrócisz do Londynu.
Gabriel skonstatował z zadowoleniem, że ojciec z trudem hamuje
gniew. Niewielkie to zwycięstwo, ale zawsze coś.
Uśmiechnął się ironicznie.
- Wkrótce poślubię kobietę, której ród należy do najstarszych
w Anglii. Masz rację. Christopherze. Wznieśmy toast za połą
czenie rodów Warrenton i Farleigh. - Uniósł w górę kufel. -
Niech będą przeklęci!
Christopher przyglądał się, jak Gabriel opróżnia do dna kufel z piwem.
Przed oczami stanął mu obraz bladej, eterycznej blondynki, którą miał
poślubić jego przyjaciel. Westchnął. Czego by nic dał za to, by móc
znaleźć się na miejscu Gabriela. Ale dla zwykłego baroneta urocza Evelyn
była równie nieosiągalna jak gwiazdy.
- Lady Evelyn nie jest przecież potworem, Gabrielu. Wprost
przeciwnie, jest niezwykle urodziwa. Na twoim miejscu nic
traktowałbym tego, co cię czeka, jak dopustu bożego.
Gabriel nic na to nie odpowiedział. Odziedziczył już po Stuarcie tytuł,
więc dlaczego nie narzeczoną? - pomyślał.
Tak po prawdzie to nic o samo małżeństwo tu chodziło. Christopher
ma rację. Evelyn nie jest brzydka. W dodatku jest cicha, nieśmiała i
chyba się go boi. Zrobi to, co jej każą, i nie ośmieli się sprzeciwić. Cóż to
ma za znaczenie, że wkrótce będzie żonaty? Małżeństwo i wierność
rzadko chodzą w parze. Wszyscy uważają za normalne to, że
mężczyzna sypia tam, gdzie chce, i z kim chce. Nic, w niczym to nie
zmieni trybu jego życia. Jednak na samą myśl o ożenku czuł palący
gniew. Najbardziej oburzał go fakt, że to ojciec kazał mu się ożenić z
Evelyn. Uznał zapewne że syn spełni jego polecenie. Arogancki tyran!
- Nic przypuszczałem, że ożenię się z obowiązku - powie
dział po chwili, po czym dodał gniewnie: - Właściwie to wcale
nie miałem zamiaru się żenić.
Kiedy oberżysta stawiał przed nimi talerze z pieczoną wołowiną,
pieczonymi karczochami i soczystą szynką. Christopher w milczeniu
przyglądał się przyjacielowi. Odkąd pamiętał, Gabriel zawsze miał
charakter porywczy i buntowniczy. Poznali się w Cambridge. Już wtedy
stosunki między nim i ojcem były chłodne. Teraz jednak wyczuwał w nim
G
łośny śmiech przywołał go do rzeczywistości. Co takiego
powiedział Christopher? ''Za hrabiego Wakefield i jego przyszłą żonę."
Uniósł w górę brew. W tej chwili prędzej by poślubił odrażającą
wiedźmę niż lady Evelyn.
- Dopiero co przypłynęliśmy - rzucił lekkim tonem. -
Chcesz wyjechać bez posmakowania wszystkich przyjemno
ści, jakie oferuje nam Charleston? O ile sobie przypominam.
w czasie naszej ostatniej tu bytności niemal wszystkie poko
jówki w mieście aż się paliły do spotkania z angielskim
ostrzem.
Christopher zbyt dobrze znał przyjaciela, by nie zwrócić uwagi na
ten pozornie beztroski ton.
- Coś cię trapi - zauważył ze spokojem.
- Trapi? Czemu miałby się trapić spotkaniem z ojcem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]