kariera nikodema dyzmy, Język Polski - Lektury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
TADEUSZ DOŁĘGA-MOSTOWICZ
Kariera Nikodema Dyzmy
Właściciel restauracji dał znak taperowi¹ i tango urwało się w połowie taktu. Tańcząca
para zatrzymała się w środku ringu.
— No i co, panie dyrektorze? — zapytała szczupła blondynka, wyzwalając się z ramion
partnera i podchodząc do stolika, na którym półsiedział gruby człowiek o spoconej twarzy.
Właściciel wzruszył ramionami.
— Nie nada się? — lekko rzuciła blondynka.
— Pewno, że nie. Drygu nijakiego nie ma ani szyku². Żeby choć jaki przystojny był…
Zbliżył się tancerz.
Blondynka przyjrzała się uważnie jego mocno znoszonemu ubraniu, rzednącym wło-
som, koloru włoskiego orzecha, z lekka kędzierzawym i rozdzielonym na środku głowy,
wąskim ustom i silnie rozwiniętej szczęce dolnej.
— A pan już gdzie tańczył?
— Nie. To jest, tańczyłem, ale prywatnie. Nawet mówili, że dobrze…
— Ale gdzie? — obojętnie zapytał właściciel restauracji.
Kandydat na fordansera³ obrzucił smutnym wzrokiem pustą salę.
— W swoich stronach, w Łyskowie.
Grubas roześmiał się.
— Warszawa, panie drogi, nie żaden Łysków. Tu trzeba elegancko, panie drogi, z szy-
kiem, z fasonem. Szczerze panu powiem: nie nadajesz się pan. Lepiej poszukaj pan sobie
innej roboty.
Zawrócił się na pięcie i poszedł do bufetu. Blondynka pobiegła do garderoby. Taper
zamykał fortepian.
Kandydat na fordansera leniwie przerzucił przez ramię płaszcz, wcisnął na czoło ka-
pelusz i ruszył do drzwi. Minął go pikolo⁴ z tacą tartinek⁵, w nozdrza uderzył smakowity
esencjonalny zapach kuchni.
Ulicę zalewał gorący potop słońca. Zbliżało się południe. Ludzi było niewiele. Ru-
szył wolnym krokiem ku Łazienkom. Na rogu Pięknej zatrzymał się, sięgnął do kieszeni
kamizelki i wyłowił niklową monetę.
„Ostatni” — pomyślał.
Zbliżył się do budki z papierosami.
— Dwa grandpriksy.
Przeliczył resztę i bezmyślnie stanął na przystanku tramwajowym. Jakiś staruszek,
wsparty na kiju, rzucił nań spojrzenie zamglonych oczu. Elegancka pani z kilkunastu
paczkami w ręku raz po raz wyglądała tramwaju.
Obok niego, niecierpliwie się kręcąc, czekał chłopiec z książką pod pachą. Właściwie
nie była to książka, lecz taka teczka, oprawna w szare płótno; gdy chłopak stanął profi-
¹
aer
— pianista grający w kawiarniach.
²
zyk
— elegancja.
³
ordaer
— płatny partner do tańca, pracujący w lokalach rozrywkowych.
⁴
ikoo
— chłopiec pracujący w restauracji (częściej: pikolak).
⁵
arika
— niewielka kanapka, zwykle z wyrafinowanymi dodatkami.
lem, widać było plikę⁶ listów, jakie zawierała, i brzeżek kilkudziesięciu kartek, na których
kwitują⁷ odbiorcy korespondencji.
Przyglądał się chłopcu i przypomniał sobie, że podobną teczkę nosił sam, będąc goń-
cem u rejenta⁸ Windera, jeszcze przed wojną⁹, zanim został urzędnikiem na poczcie w Ły-
skowie. Tylko rejent zawsze używał kopert niebieskich, a te były białe.
Nadjechała „dziewiątka” i chłopak wskoczył na tylną platformę jeszcze w biegu, za-
wadził jednak przy tym teczką o poręcz i listy się rozsypały.
„Ma szczeniak szczęście, że dziś sucho” — pomyślał kandydat na fordansera, przy-
glądając się chłopcu, który zbierał listy. Tramwaj ruszył i jeden ześliznął się po stopniu,
i spadł na jezdnię. Kandydat na fordansera podniósł białą kopertę i począł nią machać
za odjeżdżającym tramwajem. Chłopak wszakże tak był zajęty zbieraniem pozostałych
listów, że tego nie zauważył.
Była to wykwintna koperta z czerpanego papieru z adresem napisanym ręcznie:
a reze rr akoieki mie azdokie
¹⁰
Wewnątrz (koperta była niezaklejona) znajdowała się równie wytworna karta, zgięta
przez pół. Z jednej strony wydrukowano coś po ancusku, z drugiej, prawdopodobnie to
samo, po polsku:
reze ady iir ma zazzy zaroi aa o akae ziie
ia raie
¹¹
kry ydae d ia r
¹²
o o iezr do
y aoa oe roekieo k zzei rzyazd
¹³
Kaerza
eiki riakie
U dołu drobnymi literami podano:
r aoy ordery
Przeczytał jeszcze raz adres:
azdokie
.
Odnieść? A może dadzą złotego lub dwa?… Spróbować nie zaszkodzi. Numer to
wszak zaledwie kilkadziesiąt kroków.
Na tablicy lokatorów przy nazwisku A. Rakowieckiego widniał numer mieszkania,
pierwsze piętro. Wszedł na schody i zadzwonił, raz, drugi. Nadszedł wreszcie dozorca
domu i oświadczył, że pan prezes wyjechał za granicę.
— Pech.
Wzruszył ramionami i, trzymając list w ręku, począł iść ku domowi. Minęło dobre
pół godziny, nim dotarł na ulicę Łucką. Po skrzypiących drewnianych schodach dobrnął
na czwarte piętro i nacisnął klamkę.
Buchnął mu w twarz zaduch ciasnej izby, łączący w sobie drażniący aromat przypie-
czonej cebuli, spalonego tłuszczu i woń suszących się pieluszek. Z kąta rozległ się głos
kobiecy:
— Niech no pan drzwi zamyka, bo cug¹⁴ i jeszcze mi pan dziecko zaziębi.
Burknął coś pod nosem, zdjął kapelusz, powiesił palto¹⁵ na gwoździu i usiadł przy
oknie.
— No i co — odezwała się kobieta — znowu pan miejsca nie znalazł?
— Znowu…
— Ej, panie Dyzma, po próżnicy pan tu bruki zbija, mówiłam panu. Na wsi, na
Bieda
prowincji o chleb łatwiej. Wiadomo: chłopi.
Nic nie odpowiedział. Już trzeci miesiąc był bez pracy, odkąd zamknięto bar „Pod
Słoniem” na Pańskiej, gdzie jeszcze zarabiał swoje pięć złotych dziennie i kolację, grając
⁶
ik
— dziś popr. forma B.lp: plik.
⁷
kioa
— potwierdzać podpisem.
⁸
ree
(daw.) — notariusz.
⁹
rzed o
— mowa o I wojnie światowej.
¹⁰
azdokie
— przed wojną budynek o tym adresie należał do Rady Ministrów.
¹¹
ra
— oficjalne przyjęcie wieczorne.
¹²
r
— roku bieżącego.
¹³
— Jego Ekscelencji.
¹⁴
— przeciąg.
¹⁵
ao
— płaszcz zimowy.
-
Kariera Nikodema Dyzmy
na mandolinie. Prawda, później Urząd Pośrednictwa Pracy dał mu robotę przy budowie
węzła kolejowego, lecz Dyzma ani z inżynierem, ani z majstrem, ani z robotnikami nie
mógł dojść do ładu i po dwóch tygodniach wymówiono mu. W Łyskowie zaś…
Myśli kobiety tymi samymi musiały iść torami, gdyż zapytała:
— Panie Dyzma, a nie lepiej by panu wrócić w swoje strony, do rodziny? Zawszeć
tamuj¹⁶ coś dla pana znajdą.
— Przecież mówiłem już pani Walentowej, że rodziny żadnej nie mam.
— Poumierali?
— Poumierali.
Walentowa skończyła obieranie kartofli i, stawiając sagan¹⁷ na ogniu, zaczęła:
— Bo tu, w Warszawie, to i ludzie inne, a i pracy brak. Mój, niby, to tylko trzy dni
w tygodniu robi, ledwie na żarcie starczy, a ichny derektur, znaczy się ten Purmanter, czy
jak tam mu, to powiada, że może i całkiem fabrykę zamkną, bo odbytu ni ma. A i tak,
żeby nie Mańka, to nie byłoby czym komornego opłacić. Zapracowuje się dziewczyna,
a i to nic. Jak gościa ze dwa razy na tydzień nie złapie…
— Niech uważa — przerwał Dyzma — bo jak ją złapią, że bez książeczki¹⁸… No!
Walentowa przewinęła dziecko i rozwiesiła nad płytą mokrą pieluszkę.
— Co pan kracze! — rzuciła opryskliwym głosem. — Pilnuj pan siebie. I tak już za
trzy tygodnie nie płaci, a tylko miejsce zajmuje. Ważny mi sublikator¹⁹.
— Zapłacę — bąknął Dyzma.
— Zapłacisz pan albo nie. A piętnaście złotych to i tak pół darmo, ale piechotą nie
chodzą. A pan co do jakiej roboty się weźmie, to i zara wyleją…
— Któż to taki pani Walentowej powiedział?
— O, wa, wielka tajemnica. Toć pan sam Mańce opowiadał.
Zaległa cisza.
Dyzma odwrócił się do okna i przyglądał się odrapanym murom podwórza. Istotnie,
prześladował go jakiś pech. Nigdzie na dłużej miejsca zagrzać nie mógł. Z gimnazjum
wydalili go już z czwartej klasy za upór i brak pilności. Rejent Winder trzymał go jesz-
cze najdłużej. Może dlatego, że mały Nikodem Dyzma znał język niemiecki o tyle, że
rozumiał, dokąd go posyłano. Później Urząd Poczty i Telegrafu, nędzna pensja i wieczne
przyczepki. Wojna, trzy lata służby w taborach baonu²⁰ telegraficznego i jedyny awans na
ajtra²¹. Znowu poczta w Łyskowie, nim nie przyszła redukcja²². Przez proboszcza dostał
się do czytelni, lecz i tu ledwie przezimował, bo już w kwietniu okazało się, że nie umie
utrzymać półek z książkami w należytym porządku.
Zresztą to było najciekawsze…
Rozmyślania Dyzmy przerwał ryk syren okolicznych fabryk. Walentowa zakrzątnęła
się koło stołu, co widząc Dyzma leniwie wstał i wyszedł.
Bezmyślnie błąkał się rozprażonymi w słońcu ulicami, choć bolały go nogi. Pozostanie
Głód
w mieszkaniu, wysłuchiwanie uszczypliwych uwag pana Walentego Barcika i lekceważą-
cych docinków Mańki, a zwłaszcza przyglądanie się ich jedzeniu, było ponad jego siły.
Przecie sam już drugi dzień nic nie miał w ustach poza papierosami, na które chował
ostatnie grosze.
Przechodząc obok wędliniarni, skąd zalatywał go nęcący zapach kiełbas, wstrzymywał
oddech. Starał się odwracać głowę od okien sklepów spożywczych, a jednak głód nie dawał
o sobie zapomnieć.
Nikodem Dyzma jasno sobie zdawał sprawę z faktu, że żadne pomyślniejsze perspek-
tywy dlań nie istnieją.
Czy to go przerażało? Bynajmniej. Psychika Nikodema Dyzmy pozbawiona była, na
szczęście, elementu wyobraźni. Zasięg jego przewidywań i planów nie przekraczał granic
¹⁶
am
(reg.) — tam.
¹⁷
aa
— duży garnek, zwykle żelazny.
¹⁸
ez kiezki
— przed wojną prostytutki podlegały obowiązkowi rejestracji.
¹⁹
ikaor
— popr.: sublokator.
²⁰
ao
— skrót od „batalion”, jednostka organizacyjna wojska licząca ok. żołnierzy, złożona z kilku
kompanii.
²¹
raer
(daw., z niem.) — starszy szeregowiec.
²²
redka
— cięcia w zatrudnieniu.
-
Kariera Nikodema Dyzmy
najbliższych dni i tak jak ubiegły tydzień wegetował dzięki sprzedanemu zegarkowi, tak
następny mógłby przeżyć spieniężywszy ak i lakierki²³.
Wprawdzie nabycie tego stroju kosztowało go wiele wyrzeczeń się i ograniczeń, wpraw-
dzie z tym strojem wiązał nadzieję na łatwy chleb fordansera i na radykalną poprawę
swoich opłakanych warunków materialnych — teraz jednak, gdy po wielokrotnych za-
biegach przekonał się, że nikt go na fordansera nie weźmie, bez bólu postanowił rozstać
się z tym wspaniałym ubiorem.
Zbliżała się już szósta, gdy powziął ostateczną decyzję i zawrócił ku domowi.
W mieszkaniu była tylko Mańka, wątła brunetka o nerwowych ruchach. Widocznie
miała dziś wyjść na wieczór, bo siedziała przy oknie i malowała się. Że zaś siedziała na
jego walizie, Dyzma, nie chcąc jej przeszkadzać, ulokował się w kącie i czekał.
Dziewczyna odezwała się pierwsza:
— A odwróć się pan teraz, bo będę się przebierała.
— Nie patrzę — odparł.
— To i dobrze, bo od oskomy²⁴ zęby się psują.
Zaklął. Dziewczyna roześmiała się krótko i ściągnęła sukienkę. Nikodem istotnie nie
zwracał na nią uwagi, chyba o tyle tylko, że irytowała go do ostateczności. Z jakąż sa-
tysfakcją zamknąłby garścią jej usta i wyrzucił za drzwi. Dokuczała mu systematycznie,
zawzięcie, z jakąś niezrozumiałą dlań pasją. Nie obrażało to jego ambicji męskiej, gdyż
życie nie dało mu dotychczas warunków, w których ta mogłaby się rozwinąć. Nawet nie
dotykało to jego godności ludzkiej, ponieważ nigdy jej nie miał w wygórowanym stop-
niu, nie odczuwał zaś w danym wypadku różnicy socjalnej między sobą, bezrobotnym
„pracownikiem umysłowym”, a tą dziewczyną. Po prostu miał dosyć tego ustawicznego²⁵
dogryzania.
Tymczasem Mańka ubrała się, narzuciła na ramiona chustkę i stanąwszy przed Dyzmą
wyszczerzyła duże białe zęby.
— No co, klasa dziewucha?
— Poszła do cholery! — wyrzucił z wściekłością.
Wzięła go dwoma palcami pod brodę, lecz szybko cofnęła rękę, gdyż Dyzma nagłym
ruchem machnął pięścią, uderzając po wyciągniętej dłoni.
— U, gadzina! — syknęła. — Obibruk²⁶, lajtuś! Bić się tu jeszcze będzie⁈ Patrzcie
go, taka przywłoka…
Mówiła jeszcze długo, lecz Dyzma nie słuchał. Zaczął otwierać walizkę, a w myśli
obliczał, że za ak może dostać chyba z pięćdziesiąt złotych. Sam na Kercelaku²⁷ zapłacił
siedemdziesiąt. Na lakierkach też przyjdzie stracić z osiem, a może i dziesięć złotych.
Dziecko poczęło drzeć się niemiłosiernie: po chwili przybiegła od sąsiadki Walentowa.
Wówczas dopiero Mańka skończyła swą tyradę²⁸ i, trzasnąwszy drzwiami, wyszła.
Nikodem Dyzma otworzył walizę i wyjął ak.
— Oho — uśmiechnęła się Walentowa — pan musi²⁹ na bal pójdzie czy do ślubu.
Nie odpowiedział. Złożył starannie spodnie, kamizelkę, ak, owinął paczkę gazetą
i poprosił o sznurek. Wrócił i Walenty, kobieta wzięła się do odgrzewania kartofli na
kolację i izbę znowu napełnił zapach topionego smalcu.
— Panie Dyzma — zapytał Walenty — co pan idziesz na Kiercelak?
— Na Kiercelak.
— Dyć³⁰ dziś sobota, Żydów nie ma, a swoje to rzadko kupują. A i to za psie pieniądze.
Smalec skwierczał na patelni. Nikodem przełknął ślinę.
— Niech będzie za psie.
Nagle przypomniał sobie, że nie przeszukał kieszeni aka. Szybko rozwinął paczkę,
a we aku chusteczka do nosa. Wziął oba znalezione przedmioty i wsunął do kieszeni
²³
akierki
— eleganckie obuwie z lakierowanej skóry.
²⁴
okoma
(daw.) — apetyt, przen.: chęć, ochota na coś.
²⁵
aizy
— ciągły.
²⁶
oirk
— włóczęga miejski.
²⁷
Kereak
a.
Kiereak
— plac Kercelego, największe targowisko przedwojennej Warszawy rozciągające się od
ul. Chłodnej wzdłuż Towarowej aż do Ogrodowej i Leszna.
²⁸
yrada
— długa wypowiedź, zwł. podniosła lub gwałtowna.
²⁹
mi
(reg.) — na pewno.
³⁰
dy
(reg.) — przecież.
-
Kariera Nikodema Dyzmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]