jules-verne-20-000-mil-podmorskiej-zeglugi, ◉ --> E - B O O K I, !!! Wolne lektury EPUB, PDF
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu
przez
JULES VERNE
mil podmorskiej żeglugi
ł. ł
ł
Nie zapomniano zapewne dotąd wypadku dziwnego, niepojętego i trudnego do objaśnie-
nia zjawiska, jakim się odznaczył rok . Nie mówiąc już o pogłoskach niepokojących
ludność portów i zajmujących ogół na wszystkich lądach, dodać wypada, że marynarze
byli najmocniej zaniepokojeni. Kupcy, armatorzy¹, dowódcy okrętów, szyprowie² i ster-
nicy statków europejskich i amerykańskich, oficerowie marynarki wojennej wszystkich
krajów, a nawet rządy różnych państw obu lądów do najwyższego stopnia zajęci byli tym
wydarzeniem.
Od niejakiego czasu okręty napotykały na morzu „jakąś rzecz ogromną”, przedmiot
długi, kształtu wrzecionowatego, niekiedy świecący, nieskończenie większy i szybszy od
wieloryba.
Fakty tyczące się tego zjawiska, notowane w dziennikach okrętowych, zgadzały się
zupełnie w szczegółach o budowie przedmiotu, czy też jestestwa, o którym mowa, również
jak o szybkości niesłychanej jego ruchów, zadziwiającej sile posuwania się, o żywotności
nareszcie szczególnej, jaką zdawał się być obdarzony. Jeśli to był wieloryb, to wielkością
przewyższał wszystkie gatunki, jakie nauka dotąd określiła. Ani Cuvier, ani Lacépède, ani
Dumeril, ani de Quatrefages nigdzie dotąd nie wspomnieli o istnieniu takiego potwora
— a więc zapewne i nie widzieli go na własne oczy, oczy uczonych.
Wziąwszy pod uwagę średni wynik spostrzeżeń wielokrotnych, odrzucając wątpliwe
oznaczanie długości tego przedmiotu na dwieście stóp³, równie jak i przesadzone opisy
dające mu milę⁴ szerokości, a trzy mile długości, można jednakże utrzymywać, że ta istota
fenomenalna (jeśli tylko istniała rzeczywiście) przewyższała o wiele rozmiary dotąd przez
ichtiologów⁵ stwierdzone.
Istnieniu jej jednak zaprzeczyć było niepodobna, bo fakt sam w sobie był niezaprze-
czalny; wziąwszy zaś pod uwagę skłonność mózgu ludzkiego do cudowności⁶, zrozumie-
my, jakie wrażenie na całym świecie sprawiło to nadzwyczajne zjawisko. Stanowczo trzeba
się wyrzec zaliczenia go do rzędu bajek.
I w rzeczy samej, dnia lipca roku parowiec
oeror iggiso
należący do
towarzystwa Calcutta and Burmah Steam Navigation Company, spotkał tę masę po-
ruszającą się w odległości pięciu mil⁷ na wschód od wybrzeży Australii. Kapitan Beker
sądził zrazu⁸, że trafił na skałę nieznaną; już nawet zabierał się do oznaczenia dokładnego
jej położenia, gdy nagle dwa słupy wody ze świstem tryskać zaczęły z tego niepojęte-
go przedmiotu na wysokość stu pięćdziesięciu stóp. Jeśli zatem we wnętrzu tej skały nie
istniało ukryte źródło gorące wybuchające periodycznie⁹, to okręt widocznie miał do czy-
¹
rmor
— właściciel okrętu.
²
sper
— kapitan małego statku.
³
sop
— jednostka miary długości, równa ok. , cm.
⁴
mil
— jednostka miary długości; daw. mila ang. wynosiła ponad m.
⁵
iiologi
— nauka zajmująca się badaniem ryb.
⁶
skoo do udooi
— skłonność do wiary w cuda.
⁷
mil morsk
— jednostka miary długości (odległości), wynosząca ok. m.
⁸
ru
— początkowo, w pierwszej chwili.
⁹
periodie
— okresowo, co jakiś czas.
nienia z jakimś ssącym wodnym zwierzęciem, nieznanym dotąd, wyrzucającym przez swe
nozdrza słupy wody zmieszanej z powietrzem i parą.
Takiż sam fakt zauważył dnia lipca tego samego roku na morzach Oceanu Spo-
kojnego
risol olo
, statek należący do West India and Pacific Steam Navigation
Company. Tak więc ten nadzwyczajny wieloryb mógł się przenosić z miejsca na miejsce
z szybkością zadziwiającą, bo w przerwie trzech dni tylko
oeror iggiso
i
risol
olo
widziały go na dwóch punktach, o siedemset mil morskich od siebie oddalonych.
W piętnaście dni później, a o dwa tysiące mil stamtąd,
elei
, okręt należący do
Compagnie Nationale, i
o
należący do Royal Mail, płynące z różnych stron po
Oceanie Atlantyckim pomiędzy Europą a Stanami Zjednoczonymi, przy spotkaniu się
zakomunikowały sobie nawzajem wiadomość o dostrzeżeniu potwora pod ° ' szero-
kości północnej, a ° ' długości na zachód od południka Greenwich. Z tych relacji
obustronnych można było oznaczyć długość zwierzęcia co najmniej na trzysta pięćdzie-
siąt stóp angielskich¹⁰, gdyż
o
i
elei
były mniejsze od niego, jakkolwiek każdy
z tych statków miał sto metrów długości. Największe wieloryby napotykane w okolicach
Wysp Aleuckich, Kulammok i Umgullil nigdy nie miały więcej niż pięćdziesiąt sześć
metrów długości, a i tej rzadko kiedy dochodziły.
Takie wieści nadchodzące jedne po drugich, nowe spostrzeżenia czynione na po-
kładzie zaatlantyckiego statku
ereire
, protokół sporządzony przez oficerów ancuskiej
egaty
ormdie
, bardzo gruntowne spostrzeżenia zebrane przez sztab komandora
Fitz-James na statku
ord lde
poruszyły i zaniepokoiły opinię publiczną. W krajach
lekkiego humoru żartowano ze zjawiska, ale kraje poważne i praktyczne jak Anglia, Ame-
ryka, Niemcy, żywo się tym zajęły.
Potwór stał się modnym przedmiotem rozmowy we wszystkich wielkich miastach.
Śpiewano o nim w kawiarniach, szydzono zeń w dziennikach, grano o nim sztuki w te-
atrze. Plotek różnorodnych było co niemiara. Gazety jedne za drugimi powtarzały baśnie
o istotach urojonych i olbrzymich, począwszy od białego wieloryba, strasznego „Moby
Dicka” z krańcowych stref północy, aż do bezmiernego krakena¹¹, którego macki mo-
gły w głębiach oceanu zanurzyć statek o pięciuset tonach pojemności. Twierdzenie swe
popierano powagą czasów starożytnych, zdaniem Arystotelesa i Pliniusza, którzy przy-
puszczali istnienie takich potworów; potem przytaczano norweskie powieści o biskupie
Pontoppidan, relacje Pawła Heggede i nareszcie raporty pana Rarington, którego do-
bra wiara nie może być podejrzana, gdy twierdzi, że w roku, będąc na pokładzie
okrętu
sill
, własnymi oczyma widział tego ogromnego węża, który do owego czasu
przebywał tylko w morzach gazeciarskich dawnego „Constitutionnela”.
Wybuchła nieskończona polemika pomiędzy wierzącymi i niedowiarkami, w zgroma-
dzeniach uczonych i dziennikach naukowych. „Kwestia potwora” zapalała umysły; dzien-
nikarze bawiący się w naukę w walce ze swymi kolegami bawiącymi się w dowcip wylali
morze atramentu podczas tej pamiętnej kampanii, a niektórzy nawet i kilka kropli krwi,
bo od węża morskiego doszli do napaści osobistych, najbardziej znieważających.
Przez sześć miesięcy walka trwała zawzięcie. Na poważne artykuły Brazylijskiego In-
stytutu Geograficznego, berlińskiej Królewskiej Akademii Nauk, Brytyjskiego Towarzy-
stwa Naukowego, Instytutu im. Smitha w Waszyngtonie, na dyskusje pism: „The Indian
Archipelago”, „Cosmos” księdza Moignona, „Mitteilungen” Petermanna, na kroniki na-
ukowe wielkich dzienników ancuskich i zagranicznych drobna prasa odpowiadała z we-
rwą niewyczerpaną. Dowcipni jej pisarze, parodiując zdanie Linneusza przytoczone przez
przeciwników potwora, utrzymywali, że istotnie „przyroda nie tworzyła głupców” i za-
klinali swych współczesnych, aby jej nie krzywdzili, przypuszczając istnienie jakichś kra-
kenów, węży morskich, Moby Dicków i innych mozolnie spłodzonych niedorzeczności
morskich. Nareszcie w artykule pewnego z najniebezpieczniejszych dzienników satyrycz-
nych, jeden z jego redaktorów rzucił się na potwora jak Hipolit, zadał mu cios ostatni
i dobił wśród głośnych wybuchów śmiechu ogólnego. Dowcip pokonał naukę!
W pierwszych miesiącach roku kwestia zdawała się stanowczo pogrzebana raz na
zawsze, gdy oto nowe fakty podane zostały do wiadomości publicznej. Nie chodziło już
¹⁰
rs piiesi sp gielski
— około metrów, licząc stopę angielską na , centymetrów.
¹¹
krke
— legendarny stwór morski przypominający kałamarnicę, znany również jako Triangul.
mil podmorskiej żeglugi
o rozwiązanie zagadnienia naukowego, ale o uniknienie¹² rzeczywistego i bardzo groźnego
niebezpieczeństwa. Potwór stał się teraz wysepką czy skałą podwodną, ale skałą uciekającą,
nieuchwytną, nieokreśloną.
Dnia marca roku okręt
ori
należący do Montreal Ocean Company,
znajdując się nocną porą pod ° ' szerokości i ° ' długości, uderzył prawym bokiem
swej ru o skałę, której w tym miejscu żadna karta¹³ nie oznaczała. Party siłą wiatru
i swoich czterechset¹⁴ koni parowych, pędził z szybkością trzynastu węzłów na godzinę¹⁵.
Doskonałej więc tylko budowy spód
ori
, jakkolwiek przedziurawiony przy tym
wypadku, ocalił okręt od zatonięcia, wraz z podróżnymi, których wiózł do Kanady.
Wypadek ten zdarzył się około piątej godziny z rana, właśnie gdy dnieć poczynało.
Oficerowie służbowi rzucili się ku rufie i z największą uwagą badali powierzchnię oceanu,
lecz nic nie dojrzeli, prócz silnego wiru jakby gwałtownie poruszonej wody, w odległości
około sążni¹⁶. Zapisano jak najdokładniej położenie tego miejsca i
ori
popłynął
spokojnie w dalszą drogę. Czy uderzył o skałę podmorską, czy też o ogromny szczątek
rozbitego statku — nie wiadomo. Gdy jednak zbadano spód parowca, okazało się, że kil
jest częściowo strzaskany.
Zdarzenie to, jakkolwiek bardzo ważne, byłoby zapomniane jak tyle innych, gdy-
by się nie powtórzyło w trzy tygodnie później i nabrało ogromnego rozgłosu z powodu
wziętości¹⁷ towarzystwa, którego statek był własnością.
Komuż jest nieznane nazwisko sławnego armatora angielskiego, Cunarda? Ten ro-
zumny i zręczny przemysłowiec zaprowadził w roku komunikację pocztową pomię-
dzy Liverpoolem a Halifaxem obsługiwaną przez trzy drewniane okręty, których koła
miały po koni siły, a pojemność wynosiła po tony. W osiem lat potem tabor
kompanii powiększył się o cztery okręty, każdy o sile koni i tonach pojemno-
ści, a jeszcze w dwa lata potem przybyły znowu dwa statki, jeszcze większej siły i większej
pojemności. W roku kompania Cunard, której odnowiono przywilej przywożenia
depesz, powiększała kolejno swój tabor okrętami:
ri
,
ersi
,
i
,
oi
,
,
ussi
— wszystkie największego kalibru, tak że oprócz słynnego
re ser
, żaden
większy od nich statek nie pruł fal oceanu. Tak więc w roku kompania posiadała już
dwanaście okrętów, to jest osiem kołowych i cztery śrubowce.
Podaję te krótkie i pobieżne szczegóły dlatego, aby każdy wiedział, jak ważne jest
znaczenie tej kompanii transportów morskich znanej światu całemu ze swej rozumnej
i pożytecznej działalności. Nigdy przedsiębiorstwo żeglugi zaoceanicznej nie było jeszcze
z większą poprowadzone zręcznością, nigdy interes lepszym nie był uwieńczony powodze-
niem. Od dwudziestu sześciu lat okręty kompanii Cunard dwa tysiące razy przepłynęły
Atlantyk, a jednak ani jedna z tych podróży nie chybiła; opóźnienia nawet nigdy nie było.
Nie tylko człowiek lub statek, ale nawet list żaden nigdy nie został zatracony. Dlatego
też, pomimo potężnego współzawodnictwa Francji, podróżni przekładają linię kompanii
Cunard nad inne, jak to się okazuje z urzędowych dokumentów lat ostatnich. Po tym
wszystkim nikt nie zadziwi się, że takiego rozgłosu nabrał wypadek jednego z najpięk-
niejszych parowców do tej kompanii należących.
Dnia kwietnia roku, przy spokojnym stanie morza i wietrze sprzyjającym,
okręt
oi
znajdował się pod ° ' długości i ° ' szerokości. Płynął on z szybko-
ścią trzynastu węzłów, popychany siłą swych tysiąca koni parowych. Koła jego rozbijały
wodę morską z nadzwyczajną regularnością; zanurzał się na metrów centymetrów,
a wypychał wody metry sześcienne.
O godzinie minut wieczorem, gdy podróżni zebrani byli w wielkim salonie, lekkie
wstrząśnienie dało się uczuć od spodu, przy kole, z lewej strony okrętu.
¹²
uikieie
— dziś popr.: uniknięcie.
¹³
kr
— tu: mapa.
¹⁴
erese
— dziś popr.: czterystu.
¹⁵
skoi rsu goi
—
e
: jednostka prędkości morskiej, wynosząca milę morską
(ok. , km) na godzinę.
¹⁶
sże
— ok. , m.
¹⁷
io
— popularność.
mil podmorskiej żeglugi
Okręt nie uderzył, ale był uderzony przez coś ostrego i dziurawiącego. Potrącenie tak
zdawało się lekkie, że nikt by na nie uwagi nawet nie zwrócił, gdyby nie krzyk palaczów
okrętowych, którzy wpadli na pomost wołając: „Toniemy! Toniemy!”.
W pierwszej chwili podróżni bardzo się przejęli, ale uspokoił ich zaraz kapitan Ander-
son. I w rzeczy samej niebezpieczeństwo nie mogło być groźne, okręt bowiem podzielony
był na siedem przedziałów szczelnymi przegrodami; w żadnym przeto wypadku woda nie
mogła się wszędzie przedostać.
Kapitan Anderson udał się natychmiast na spód okrętu i stwierdził, że piąty przedział
zalany był wodą, a gwałtowność jej przypływu dowodziła, że przedziurawienie musiało być
dość znaczne. Na szczęście w tym przedziale nie było kotłów maszyny parowej, bo ogień
byłby zalany bezzwłocznie.
Kapitan Anderson kazał jednemu z majtków nurkować dla rozpoznania uszkodzenia;
po chwili dowiedziano się, że w zewnętrznym spodzie okrętu jest otwór szerokości dwóch
metrów. Takiego otworu nie można było zatkać naprędce; parowiec przeto, z kołami do
połowy zanurzonymi, musiał dalszą odbywać drogę.
Znajdował się on wtedy o trzysta mil od przylądka Clear, a po trzech dniach opóź-
nienia żywo niepokojącego Liverpool, wpłynął nareszcie do portu kompanii.
Wtedy inżynierowie przystąpili do obejrzenia okrętu wprowadzonego do doku i wła-
snym nie wierzyli oczom. Na półtrzecia¹⁸ metra głęboko pod linią wodną ujrzeli rozdarcie
foremne w kształcie trójkąta równoramiennego, blacha żelazna była przekrajana tak czy-
sto jak nożycami. Narzędzie więc, którego dziełem był ten otwór, musiało posiadać hart
niezwykły, a przy tym musiało uderzyć z siłą ogromną, aby przedziurawić w ten sposób
blachę grubości czterech centymetrów i cofnąć się gładko ruchem wstecznym — wprost
niezrozumiałym.
Taki był ten ostatni fakt, pod którego wpływem zainteresowanie ogółu wzrosło znów
do najwyższego stopnia. Od tej też chwili wszystkie wypadki na morzu niemające wyraź-
nie oznaczonej przyczyny szły na karb potwora. Fantastyczne to zwierzę musiało dźwigać
odpowiedzialność za te wszystkie rozbicia, których liczba niestety jest bardzo znaczna,
bo na trzy tysiące okrętów, o których zaginięciu corocznie donosi
ureu eris
, liczba
parowców i żaglowców uważanych za stracone z powodu zupełnego braku wiadomości
o nich dochodzi do dwustu.
Odtąd tedy, słusznie czy niesłusznie, „potwora” obwiniano o ich zgubę; a ponieważ
z tego powodu drogi pomiędzy różnymi lądami stawały się coraz mniej bezpieczne, głos
przeto powszechny zaczął się stanowczo i kategorycznie domagać, aby nareszcie pomyślano
o uwolnieniu mórz od tego strasznego wieloryba.
W czasie, gdy zaszły te wypadki, powracałem z wycieczki naukowej do niezdrowych oko-
lic Nebraski w Stanach Zjednoczonych, dokąd mnie rząd ancuski wysłał razem z wy-
prawą jako nadetatowego profesora paryskiego Muzeum Historii Naturalnej. Po sześciu
miesiącach spędzonych w Nebrasce, obładowany szacownymi zbiorami, przybyłem do
Nowego Jorku pod koniec marca. A że odjazd mój do Francji oznaczony był dopiero na
pierwsze dni maja, zająłem się więc uporządkowaniem moich bogactw mineralogicznych,
botanicznych i zoologicznych, gdy oto zdarzył się wypadek z okrętem
oi
.
Znałem doskonale całą tę sprawę będącą na porządku dziennym i czy mogło być
inaczej? Choć wertowałem wszystkie dzienniki europejskie i amerykańskie, to jednak nic
mi one nie wyjaśniły. Tajemnica ta mocno mnie intrygowała. Nie mogąc sobie wyrobić
żadnego zdania, bujałem myślą pomiędzy ostatecznościami. Że było coś, to najmniejszej
nie ulegało wątpliwości, a niewierni mogli palcem dotknąć rany okrętu.
Gdym przybył do Nowego Jorku, kwestia ta była w fazie największego rozgorącz-
kowania. Przypuszczenia o wyspie pływającej, o nieuchwytnej skale podmorskiej, przez
nieudolne umysły podtrzymywane, stanowczo odrzucono. W rzeczy samej, jeśli ta skała
we wnętrznościach swoich nie miała maszyny, to jakże mogła przenosić się z miejsca na
miejsce i to z taką jeszcze szybkością nadzwyczajną?
¹⁸
prei
— dwa i pół.
mil podmorskiej żeglugi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]